poniedziałek, 9 października 2017

Pani Hanno - mimo wszystko do boju, okropna prawda jest lepsza od kłamliwej propagandy

   Sprawa warszawskiej dzikiej reprywatyzacji wygląda coraz gorzej, coraz bardziej rozpaczliwie i zdecydowanie brakuje w niej jakichkolwiek pozytywnych bohaterów, przynajmniej w głównym nurcie. Mafia czołowych prawników (między innymi dwaj kolejni dziekani stołecznej rady adwokackiej) owinęła sobie wokół palca ratusz oraz dzieliła i rządziła w sądach, które wobec braku ustawy reprywatyzacyjnej przyjęły linię i wykładnię korzystną dla roszczeń - niezależnie od tego, czy rzekomy spadkobierca miał 120 czy 130 lat, niezależnie od wątpliwej jakości dokumentów i całkowicie już niezależnie od zdrowego rozsądku. Sędziowie pozostawali pod środowiskową presją wytwarzaną przez ojców chrzestnych tego procederu, sam urząd współpracował z nimi w najlepsze przez długie lata.  Dziekani i ex- dziekani (Nowaczyk, Majewski) z gronem współpracowników - wśród nich z królem milionowych wyłudzeń Mossakowskim -  działali w systemie rodzinnym, tak w Polsce mocno ugruntowanym. Nowaczyk często wystawiał do roszczeń swą siostrę, osławioną dyrektor w Ministerstwie Sprawiedliwości, bliższa i dalsza rodzina wchodziła również do gry u pozostałych koryfeuszy warszawskiego procederu. Gdy mecenas Nowaczyk nabył nieruchomość w Kościelisku wspólnie z Rudnickim, ówczesnym wicedyrektorem Biura Nieruchomości w stołecznym ratuszu, oznajmił drążącym sprawę dziennikarzom, że owa współwłasność "ma charakter koincydencji". Afera z kamienicami składa się z dziesiątków podobnych koincydencji, które powoli, ale skutecznie wychodzą teraz na powierzchnię. Patryk Jaki robi na tym karierę, PiS natomiast zbija piękny kapitał w skali ogólnopolskiej, bo na stolicę patrzą wszyscy, najczęściej bez przesadnej sympatii.
   PiS zbija ten kapitał głęboko niesłusznie, ale taka już jest dynamika politycznego procesu, szczególnie gdy główna zainteresowana przyjęła taktykę samobójczą, z każdą chwilą bardziej dewastującą jej autorytet i wiarygodność. PiS żeruje na jej nieszczęściu całkowicie  prawem kaduka: przez długie lata jego radni nie zrobili dosłownie nic, by proceder zatrzymać, czy chociażby utrudnić, posłowie zaś konsekwentnie nie chcieli cywilizowanej ustawy reprywatyzacyjnej. PiS i PO zajęły wobec wyłudzania miliardów postawę łudząco podobną - życzliwej neutralności. Bezczelność łowców kamienic i gruntów rosła w postępie geometrycznym, a wojowały z nimi wyłącznie stowarzyszenia lokatorskie, Nasze Miasto Jana Śpiewaka i część mediów, w tym Wprost i Wyborcza. Obydwie partie naszego mainstreamu zachowywały wobec bezwzględnej pazerności wyłudzaczy spokój iście olimpijski, mimo, że problem został jasno zdefiniowany przynajmniej dziesięć lat temu.   Dlaczego? Bo metropolia wciąga i zasysa swoimi pokusami  i rozmachem, a ideologia słusznego zwrotu dawnej własności  była jeszcze niedawno całkiem powszechna, mimo jej krzyczącej w istocie niesprawiedliwości. Tak rozumowały sądy, tak rozumowali liderzy i poważna część establishmentu. Miejscy urzędnicy nie stanowili tu wyjątku, a osobiste pokusy przesądziły sprawę: jeśli wykreowano rynek wart kilkadziesiąt miliardów, w wielkiej części uzależniony od urzędniczej decyzji, to żyć, nie umierać, a już na pewno nie mordować złotej kury. 
   Rola pani prezydent wygląda tu wręcz modelowo: od 2007 roku (pierwszy artykuł "Wprost"), a już na pewno od 2012 wiedziała, że pożydowska kamienica przy Noakowskiego 16 trafiła w ręce wuja jej męża w wyniku przestępczych machinacji szmalcowników. Zachowała się typowo, czyli długo nie robiła w tej sprawie nic - w międzyczasie kamienica została sprzedana, temat tym samym pozornie zamknięty. Waga tej sytuacji i tego uwikłania (nie do końca zawinionego, w końcu była to rodzina męża) jest nie do przecenienia. Prezydent jest liderem urzędu, kreuje wzorce i buduje klimat przyzwolenia: dyrektor Rudnicki miał to z tyłu głowy wchodząc w "koincydencje" z Nowaczykiem, to samo dotyczy wszystkich pozostałych urzędników. Jeśli mamy niewypowiedziane zielone światło, to z niego skrzętnie korzystamy. Tak właśnie działa tajemnica poliszynela i przykład warszawski chyba najlepiej ją ilustruje.
   Co można radzić Hannie Gronkiewicz-Waltz teraz, kiedy mleko się rozlało? Zdecydowanie jedno: postawę ofensywną, z otwartą przyłbicą, nie oszczędzającą ani siebie ani innych. Pani prezydent popełniła w tej sprawie koszmarne błędy, jest prokuratorsko zagrożona, ale kluczowy jest tu kontekst: to ona latami domagała się od liderów Platformy uchwalenia małej i dużej ustawy reprywatyzacyjnej, a działała w warunkach powszechnego przyzwolenia na reprywatyzacyjny biznes. Przyzwolenia, które w sposób oczywisty obejmowało jej macierzystą partię, PiS, SLD - i co ważne - opiniotwórcze środowiska prawnicze. Tak się znakomicie składa, że warszawskim PiSem kierował wtedy sam ober-inkwizytor Mariusz Kamiński, a struktury stołeczne PO pozostawały pod bezpośrednia kontrolą Grzegorza Schetyny. Cóż uczynili ci politycy, aby zastopować grabież pożydowskich i polskich (dla grabieżców bez różnicy) kamienic? To, co wszyscy ich koledzy, czyli nic. Co zrobili z ustawą reprywatyzacyjną, regulującą problem w skali narodowej? Do dziś nic, co szczególnie dedykować wypada naszemu demiurgowi, Jarosławowi Kaczyńskiemu. Mętna woda najwyraźniej mu odpowiada, zwłaszcza, że daje potem wspaniałe możliwości polowań z nagonką na czarownice.
  Pani Hanno! Jakby to nie było trudne psychologicznie, radziłbym Pani pójście na centralne zderzenie z Jakim i przyczajonym za nim prezesem. Jeśli pokaże Pani brutalną prawdę nie oszczędzając również siebie, skorzystamy na tym wszyscy, a najbardziej Pani następca w Warszawie. Przecież cały spektakl komisji Jakiego to oczywista operacja przedwyborcza, największy atut PiSu w walce o stolicę.  Chcą prawdy, niech ją im Pani dostarczy w pełniej krasie, aż się zadławią.
Paweł Kocięba-Żabski


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz