Stolica jest
dla Polski liberalnej już stracona: Hanna Gronkiewicz-Waltz najdelikatniej
mówiąc puściła reprywatyzację żydowskich nieruchomości na żywioł, więc CBA
dostało niezasłużonego gotowca; nastanie wnet pisiorski komisarz, najpewniej niejaki
Krajewski Jarosław, ulubieniec Prezesa - jeden z młodocianych posłów
warszawskich; HGW zaś niech modli się, aby uniknąć aresztu, a potem twardego
więzienia. Sprawowała osobisty nadzór nad zblatowanymi z warszawską ośmiornicą
specami z Biura Nieruchomości, dlatego nie ma dla niej ratunku. W sposób
charakterystyczny dla przedśmiertnych drgawek próbuje teraz wdać się w
polityczny bój z Kaczorem, aby podtrzymać wrażenie pisiorskiej wendety –
naturalnie ma ona miejsce, emocje w pisiorach aż kipią, ale w tym przypadku
warszawka wie, że mają oni sporo racji i
atutów po swojej stronie.
Trzydziestoletni
izraelita polski Jan Śpiewak, szef stowarzyszenia „Miasto jest nasze” – klasycznego
ruchu miejskiego - zdecydowanie bardziej lewicujący hipster niż prawiczek, w
ciągu ośmiu lat udokumentował ponad setkę ewidentnych przewałów Ratusza,
wartych przynajmniej kilkanaście milionów każdy (cały warszawski rynek tak
zwanej reprywatyzacji wyceniany jest na minimum 50 miliardów). Dlatego
największy z Jarosławów mógł już w czerwcu ogłosić – na stołecznym zjeździe PiS
zresztą – że Warszawa będzie wzięta w krótkich abcugach, najpóźniej do jesieni.
Warszawka powiada, teatralnie ściszając głos rzecz jasna, że los HGW dopełni
się na początku września.
Z
najbardziej paradoksalną sytuacją mamy do czynienia w kolebce „Solidarności” –
hanzeatyckim Gdańsku, twierdzy Tuska i liberałów, ale też mateczniku Lecha
Kaczyńskiego. Prezydent Adamowicz uniknął większych wpadek prywatyzacyjnych czy
budżetowych, był wręcz uważany za dobrego i sprawdzonego gospodarza, który od
pięciu kadencji trzyma stery magistratu pewną ręką. Wpadł na czymś tak
idiotycznym jak oświadczenia majątkowe, w sposób łudząco przypominający
osławionego Pawła Piskorskiego, niegdysiejszego lidera tak zwanego układu
warszawskiego.
Piskorski z
całą powagą tłumaczył dwanaście lat temu skarbówce i zdumionej opinii, że ma
pokrycie na liczne wydatki, bo 41 razy z rzędu wygrał na ruletce w kasynie
(wtedy wygrane nie były jeszcze rejestrowane), tudzież niezmiernie korzystnie
handlował z żoną antykami. Gdy dla odmiany Adamowiczów (oboje prawnicy z zawodu
i charakteru) służby skarbowe zapytały, skąd mają środki na zakup ośmiu
kolejnych luksusowych apartamentów, ci odparli (na piśmie), że głównie z
licznych darowizn pradziadków z obydwu stron dla prawnucząt (chodzi o dziadków
Adamowiczów i ich dzieci), wręczanych do kieszeni podczas chrzcin, urodzin,
imienin i innych rodzinnych uroczystości. Dla przykładu dziadzio prezydentowej
wręczyć miał razu pewnego prawnukowi przy podobnej okazji symboliczne 520
tysięcy złotych.
Skarbówka
zareagowała z właściwą sobie błyskotliwością, pisząc w konkluzji, że nie
obciąży dziadzia podatkiem od tej darowizny, gdyż z całą pewnością nie miała
ona miejsca. Powiadomiona o zajściu prokuratura przynajmniej w dwóch
przypadkach stwierdziła przestępstwo prezydenckiej pary (w warunkach
niewątpliwej recydywy), jednakowoż umorzyła postepowanie powołując się na
niekaralność obwinionych, ich nienaganną do tej pory opinię i niską (sic!)
szkodliwość społeczną. Pani prokurator dodała, że Adamowicz zdecydowanie rokuje
poprawę, a przecież o to chodzi w skutecznej resocjalizacji.
Prokurator
generalny Ziobro nakazał surowo wznowienie postępowania, CBA rychło wkroczyła
do gdańskiego Urzędu Miasta – przyszłość Adamowicza jawi się więc niejasną,
niewątpliwie zaś w 100 procentach zależy od widzimisię Jarosława Kaczyńskiego.
W takim położeniu wypada doradzać panu prezydentowi honorową rezygnację, tak by
nie był zmuszony ulegać żałosnym szantażom.
W Poznaniu
prezydent Jaśkowiak wydaje się na razie nie do ruszenia – raz, bo chorobliwie
uczciwy, dwa, bo tylko niecałe dwa lata sprawuje urząd. Popiera co prawda
marsze równości i zwalcza stadionową bandyterkę bijącą Syryjczyków na ulicach,
prawicowa hołota wytłukła mu nawet w odwecie szyby w domu, ale CBA i służby
pokrewne nic poważnego na niego nie mają.
Profesor
Jacek Majchrowski w stołecznym grodzie Kraka nie może spać całkiem spokojnie,
bo ma sprawy o zaniżenie wartości nieruchomości wprost uderzające w ścisłe
kierownictwo magistratu, niemniej według samorządowych wyjadaczy pisowskie
służby nic nie mają na niego bezpośrednio.
Ciekawa jest
sytuacja we Wrocławiu, w którym prezydent Rafał Dutkiewicz od czterech kadencji
zręcznie manewruje pomiędzy Platformą i PiSem. Bardzo mu posłużył ostry,
brutalny wręcz konflikt z admirałem Schetyną, z satysfakcją i niezmierną
przyjemnością obserwowany przez miejscowych pisiorów. Średni szczebel
pisiorskiego aktywu chętnie utopiłby go w łyżce wody, jednak Adam Lipiński (od
zawsze pierwszy przy uchu Naczelnika) chroni go jak może, jak się wydaje
szczerze – pytanie tylko, o co zmuszony jest prosić prezydenta w rewanżu.
W takim położeniu
potencjalne kompromaty (choćby potwornie przepłacone Stadion Miejski, Narodowe
Forum Muzyki, czy kontrowersyjne centrum badawcze EIT PLUS na Praczach) wydają
się – na razie przynajmniej – nie mieć większego znaczenia politycznego.