niedziela, 21 sierpnia 2016

Sprawa przykra i śmierdząca, czyli jak Hanna Gronkiewicz-Waltz warszawskie srebra rodowe złodziejom za bezcen oddała

Pewna była, choć nikt nie wie do końca dlaczego, Hanna Gronkiewicz-Waltz, że piękny Donald ją politycznie osłoni; ten zaś mądrala, miast okazać się dżentelmenem z KLD, zemknął jak szczur jaki prosto do Brukseli. Tym sposobem panna Hanna mogła już starym swym obyczajem oddać się i powierzyć jedynie Duchowi Świętemu, z którym zawarła była bliższą komitywę jeszcze kierując z jego ramienia Narodowym Bankiem Polskim. Sprytni chłopcy z jej najbliższego otoczenia nie mieli takich problemów – blatowali się ze słynnym pogromcą Żydów – prawdziwych spadkobierców, mecenasem Nowaczykiem na potęgę, na drobiazgi najmniejszej nie zwracając uwagi.
Pogromca Żydów-spadkobierców (jeśli takowi się trafili, nie mieli z nim najmniejszych szans) nie zasypiał gruszek w popiele:  na 120 podjętych w kancelarii „reprywatyzacji” wygrał ponad 50, co uczyniło go najsłynniejszym kilerkiem tej trudnej branży w środkowo-wschodniej części naszego pięknego kontynentu. Proceder kwitł w najlepsze, na diabła ni Pana Boga nie bacząc, gdy po ucieczce najpiękniejszego z Donaldów, pisiory znienacka przechwyciły władzę w ramach dwuetapowego (najpierw Duda, potem sejm z senatem) blitzkriegu. Kamiński z Ziobrą i Bejdą Ernestem puścić natomiast płazem warszawskiej grabieży nie mogą, bo nie po to ich postawił Jarosław na wysuniętych posterunkach.
Poziom idiotyzmu tłumaczeń samej pani prezydent oraz jej chytrych podwładnych sięga kosmosu: gdy osławiony mecenas Nowaczyk zakupił willę w zakopiańskim Kościelisku wespół zespół z Rudnickim Kubusiem, któren to młodzian (prywatnie faworyt naszej Bufetowej) w charakterze wiceszefa Biura Nieruchomości sekundę wcześniej podpisał jego wspaniałej kancelarii nielegalną od początku  reprywatyzację Chmielnej 70, tenże niezłomny prawnik polski, dziekan rady adwokackiej stolicy naszej oświadczył niespeszony dociekliwym żurnalistom, że współwłasność owa „miała charakter koincydencji”. Koincydencją jawi się też sytuacja, w ramach której Bierut, autor pamiętnego warszawskiego dekretu, stanowi – co stwierdzam z bólem – najuczciwszy element reprywatyzacyjnej układanki. Jedyną racją Bierutowego dekretu było najzwyczajniej w świecie umożliwienie odbudowy Warszawy – jedynym sensem kooperacji grupy Nowaczyka z Gronkiewicz et consortes było i jest intensywne okradanie własnego miasta  i jego mniej uprzywilejowanych mieszkańców.
Bezczelność mecenasa Nowaczyka oraz jego ulubionego komilitona „kolekcjonera kamienic” Mossakowskiego (przodek jego po tak zwanym mieczu, przypadkowo biskup został niestety przez lud Warszawy powieszony za zdradę na najbliższej latarni) nie znała granic. Obaj zażądali  – Nowaczyk tradycyjnie w charakterze mecenasa, Mossakowski zaś jako okrutnie pokrzywdzony 5 milionów złotych za utracone w wyniku dekretu Bieruta korzyści, chociażby nieściągnięte czynsze. Miasto wypłaciło tytułem tychże lekką ręką 1,6 miliona, mimo, że młody Mossakowski nigdy rzeczonej nieruchomości, ani w ogóle tej okolicy na oczy nie widział. Nasz dzielny ex-dziekan nie znał, jak widzimy,  granic ni kordonów.
Gdy dziennikarze próbowali indagować panią prezydent o 51 z kolei transakcję Nowaczyka z miastem, ta zasłoniła się tajemnicą adwokacką, wcześniej konsultując w tej sprawie nowego dziekana adwokackiej korporacji, Grzegorza Majewskiego. Ten z kolei zdobył od miasta pożydowską działkę wartą po uchwaleniu odpowiedniego planu ponad 150 milionów – współwłaścicielką działki i wspólniczką Majewskiego jest rodzona siostra Nowaczyka.
Nie pierwszy raz się zdarza sytuacja, w której katem partyjnego urzędnika okazuje się jego bezpartyjny, za to bezwzględny do bólu mafijny wspólnik. Urzędnik bowiem dba jak ten głupi o interesy wspólnika, tenże zaś ma urzędnika w najczarniejszej dupie. Gdy wkraczają właściwe organy, role okazują się dość niespodzianie jasno określone: mecenasowi Nowaczykowi wraz z mecenasem Majewskim PiS skoczy centralnie na pukiel, HGW z towarzyszami przejdzie niestety gehennę sprawy karnej, na domiar złego w pełni poważnej i zasadnej. Gdy nasz słodki Donaldzio powróci wreszcie na białym rumaku z odległej i tajemniczej Brukseli, panna Hanna wraz Duchem Świętym będzie już dawno pozamiatana.

Jestem przekonany, że Donald łzę uroni i nad (politycznym oraz moralnym) grobem Hanny się pochyli.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz