Czegoś
podobnego podczas słynnej janowskiej aukcji polskich arabów (wśród nabywców
również dominują szejkowie, z Amerykanami pospołu) najstarsi górale nie
pamiętają. Niemała część uczestników bierze udział w aukcji od trzydziestu z
górą lat, dysponuje więc odpowiednią perspektywą dla porównań.
Okazało się
dowodnie, że pisiorska pycha i typowa dla nuworyszy z czworaków nienawiść do
pięknych koni (uznają jedynie perszerony, służące tradycyjnie przodkom pisiorów
do ciągnięcia bek z piwem) nie może dobrze się skończyć. Po skandalicznym
odwołaniu prezesa Marka Treli minister Jurgiel (przyjrzyjcie się mili Państwo
jego facjacie z głębokiego Podlasia rodem) najpierw powierzył Janów swemu
koleżce z rodzinnej wsi o dźwięcznym nazwisku Skomorowski (ten wyjaśnił szybko
dziennikarzom, że widział kiedyś konia w telewizji i konie pewnie będą jego
nowym hobby), następnie po absurdalnej śmierci dwóch klaczy Shirley Watts (dla
niezorientowanych: partnerka życiowa perkusisty Rolling Stones) skłonił
totumfackiego do rezygnacji; wreszcie powołał szefa końskiej katedry z
lubelskiej Akademii Rolniczej, profesora Sławomira Pietrzaka, co przyniosło –
płonne, jak się okazało - nadzieje na normalizację.
Jurgiel
kazał odebrać organizację aukcji firmie POLTURF, która czyniła to z powodzeniem
przez ostatnie lata; wypuścił też plotki o korupcyjnym układzie pomiędzy firmą
a prezesem Trelą, co znających troszkę lepiej wieloletniego prezesa przyprawiło
o ciężką kolkę ze śmiechu – i po niejakim namyśle zlecił tę robotę Targom
Poznańskim, firmie szlachetnej i zasłużonej, ale niekoniecznie w tej elitarnej
branży.
Święto konia
arabskiego rozpoczęło się od pojednawczych gestów wobec końskiego środowiska
wykonywanych przez wiceprezesa ANR Karola Tylendę, zakończyło zaś po chwili
wywaleniem tegoż z hukiem ze stołka po tragicznej aukcji. Miała ona przebieg
niezwykły, przypominała raczej bazar Różyckiego niż imprezę najwyższej światowej
rangi. Najpierw objawiła się zorganizowana na polecenie Jurgiela
klikunastoosobowa klaka, której żywe i głośne reakcje mimowolnie zdradzały
PGR-owskie pochodzenie jej uczestników. Prowadził wszystko całkowicie niekumaty
Angol, który wyraźnie nie wiedział, jakiego konia aktualnie licytuje. W pewnym
momencie oczom zdumionych bywalców ukazali się dwaj osobnicy zwani potocznie
słupami, którym chytre a niezmiernie przemyślne pisiorstwo nasze nakazało
podbijać stawki. Słupy chętnie to uczynili, poczem wzięli nogi za pas. W
efekcie klacz – planowana tegoroczna gwiazda imprezy – poszła za dumne 550
tysięcy euro, by po dłuższym czasie być nikczemnie drugi raz sprzedaną za 225
tysięcy. Widząc i słysząc takowe gry i zabawy polskiego ludu, co znamienitsi
szejkowie pod rękę z amerykańskimi milionerami zaczęli opuszczać zgromadzenie,
mamrocząc pod nosem przekleństwa w języku dla PiSu nie do końca zrozumiałym.
Powtarzali też wszem i wobec, że ich prywatne jety zawitały do Janowa po raz
ostatni.
Rzecznik
Agencji Nieruchomości Rolnych, niejaki Strobel, z miną butną i głupkowatą
odtrąbił kolejny wielki sukces Dobrej Zmiany, po czym nos wydłużył mu się o
półtora metra. Odwołana niedawno z Agencji wieloletnia inspektor Anna
Stojanowska, jedna a autorek sukcesu polskich arabów, płakała po aukcji przez
dobre pół godziny. Dorobek jej życia, wielki dorobek Marka Treli i Jerzego Białoboka
(prezesa bratniego Michałowa) został właśnie koncertowo i bezpowrotnie
zdemolowany przez naszych rządowych i okołorządowych koryfeuszy intelektu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz