poniedziałek, 15 sierpnia 2016

Kaczor chce szybko wziąć wielkie miasta - weźmie więc Warszawę, zapewne Gdańsk, pozostaje pytanie o Kraków, Poznań i Wrocław

Stolica jest dla Polski liberalnej już stracona: Hanna Gronkiewicz-Waltz najdelikatniej mówiąc puściła reprywatyzację żydowskich nieruchomości na żywioł, więc CBA dostało niezasłużonego gotowca; nastanie wnet pisiorski komisarz, najpewniej niejaki Krajewski Jarosław, ulubieniec Prezesa - jeden z młodocianych posłów warszawskich; HGW zaś niech modli się, aby uniknąć aresztu, a potem twardego więzienia. Sprawowała osobisty nadzór nad zblatowanymi z warszawską ośmiornicą specami z Biura Nieruchomości, dlatego nie ma dla niej ratunku. W sposób charakterystyczny dla przedśmiertnych drgawek próbuje teraz wdać się w polityczny bój z Kaczorem, aby podtrzymać wrażenie pisiorskiej wendety – naturalnie ma ona miejsce, emocje w pisiorach aż kipią, ale w tym przypadku warszawka wie, że mają oni  sporo racji i atutów po swojej stronie.
Trzydziestoletni izraelita polski Jan Śpiewak, szef stowarzyszenia „Miasto jest nasze” – klasycznego ruchu miejskiego - zdecydowanie bardziej lewicujący hipster niż prawiczek, w ciągu ośmiu lat udokumentował ponad setkę ewidentnych przewałów Ratusza, wartych przynajmniej kilkanaście milionów każdy (cały warszawski rynek tak zwanej reprywatyzacji wyceniany jest na minimum 50 miliardów). Dlatego największy z Jarosławów mógł już w czerwcu ogłosić – na stołecznym zjeździe PiS zresztą – że Warszawa będzie wzięta w krótkich abcugach, najpóźniej do jesieni. Warszawka powiada, teatralnie ściszając głos rzecz jasna, że los HGW dopełni się na początku września.
Z najbardziej paradoksalną sytuacją mamy do czynienia w kolebce „Solidarności” – hanzeatyckim Gdańsku, twierdzy Tuska i liberałów, ale też mateczniku Lecha Kaczyńskiego. Prezydent Adamowicz uniknął większych wpadek prywatyzacyjnych czy budżetowych, był wręcz uważany za dobrego i sprawdzonego gospodarza, który od pięciu kadencji trzyma stery magistratu pewną ręką. Wpadł na czymś tak idiotycznym jak oświadczenia majątkowe, w sposób łudząco przypominający osławionego Pawła Piskorskiego, niegdysiejszego lidera tak zwanego układu warszawskiego.
Piskorski z całą powagą tłumaczył dwanaście lat temu skarbówce i zdumionej opinii, że ma pokrycie na liczne wydatki, bo 41 razy z rzędu wygrał na ruletce w kasynie (wtedy wygrane nie były jeszcze rejestrowane), tudzież niezmiernie korzystnie handlował z żoną antykami. Gdy dla odmiany Adamowiczów (oboje prawnicy z zawodu i charakteru) służby skarbowe zapytały, skąd mają środki na zakup ośmiu kolejnych luksusowych apartamentów, ci odparli (na piśmie), że głównie z licznych darowizn pradziadków z obydwu stron dla prawnucząt (chodzi o dziadków Adamowiczów i ich dzieci), wręczanych do kieszeni podczas chrzcin, urodzin, imienin i innych rodzinnych uroczystości. Dla przykładu dziadzio prezydentowej wręczyć miał razu pewnego prawnukowi przy podobnej okazji symboliczne 520 tysięcy złotych.
Skarbówka zareagowała z właściwą sobie błyskotliwością, pisząc w konkluzji, że nie obciąży dziadzia podatkiem od tej darowizny, gdyż z całą pewnością nie miała ona miejsca. Powiadomiona o zajściu prokuratura przynajmniej w dwóch przypadkach stwierdziła przestępstwo prezydenckiej pary (w warunkach niewątpliwej recydywy), jednakowoż umorzyła postepowanie powołując się na niekaralność obwinionych, ich nienaganną do tej pory opinię i niską (sic!) szkodliwość społeczną. Pani prokurator dodała, że Adamowicz zdecydowanie rokuje poprawę, a przecież o to chodzi w skutecznej resocjalizacji.
Prokurator generalny Ziobro nakazał surowo wznowienie postępowania, CBA rychło wkroczyła do gdańskiego Urzędu Miasta – przyszłość Adamowicza jawi się więc niejasną, niewątpliwie zaś w 100 procentach zależy od widzimisię Jarosława Kaczyńskiego. W takim położeniu wypada doradzać panu prezydentowi honorową rezygnację, tak by nie był zmuszony ulegać żałosnym szantażom.
W Poznaniu prezydent Jaśkowiak wydaje się na razie nie do ruszenia – raz, bo chorobliwie uczciwy, dwa, bo tylko niecałe dwa lata sprawuje urząd. Popiera co prawda marsze równości i zwalcza stadionową bandyterkę bijącą Syryjczyków na ulicach, prawicowa hołota wytłukła mu nawet w odwecie szyby w domu, ale CBA i służby pokrewne nic poważnego na niego nie mają.
Profesor Jacek Majchrowski w stołecznym grodzie Kraka nie może spać całkiem spokojnie, bo ma sprawy o zaniżenie wartości nieruchomości wprost uderzające w ścisłe kierownictwo magistratu, niemniej według samorządowych wyjadaczy pisowskie służby nic nie mają na niego bezpośrednio.
Ciekawa jest sytuacja we Wrocławiu, w którym prezydent Rafał Dutkiewicz od czterech kadencji zręcznie manewruje pomiędzy Platformą i PiSem. Bardzo mu posłużył ostry, brutalny wręcz konflikt z admirałem Schetyną, z satysfakcją i niezmierną przyjemnością obserwowany przez miejscowych pisiorów. Średni szczebel pisiorskiego aktywu chętnie utopiłby go w łyżce wody, jednak Adam Lipiński (od zawsze pierwszy przy uchu Naczelnika) chroni go jak może, jak się wydaje szczerze – pytanie tylko, o co zmuszony jest prosić prezydenta w rewanżu.

W takim położeniu potencjalne kompromaty (choćby potwornie przepłacone Stadion Miejski, Narodowe Forum Muzyki, czy kontrowersyjne centrum badawcze EIT PLUS na Praczach) wydają się – na razie przynajmniej – nie mieć większego znaczenia politycznego.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz