Najpierw
zdradziecki i dwulicowy Capitano Schettino z pisiorami bezwstydnie paktował (w
temacie oddania im władzy w dolnośląskim sejmiku), teraz – po upływie niespełna
dwóch miesięcy – Marszałkowo nasze dogadało się w ramach tajnych konszachtów z
wicepremierem Glińskim w sprawie losu nieszczęsnego Teatru Polskiego
Mieszkowskiego Krzysztofa. Tenże Mieszkowski od lat prawie dziesięciu tą
wybitną placówką kierował ściągając na siebie szczerą niechęć platformerskiej
władzy konsekwentnym do bólu uprawianiem notorycznego deficytu i patologicznym
wręcz zadłużaniem się, lecz po prawdzie i w istocie doborem podejrzanego
repertuaru. Na koniec jeszcze bardziej bezwstydnie, a z pewnością bezczelnie
został posłem Nowoczesnej, wypinając się na starą dobrą ciotkę Platformę oraz furiacko
atakując Prawych i Sprawiedliwych.
Repertuar
Mieszkowskiego słusznie zdawał się lokalnej platformersko-peeselowskiej władzy
podejrzany, skoro najpierw krakus Jan Klata nawoływał ze sceny do buntu (Sprawa
Dantona, 2008), potem tenże wyszydzał narodowo-rodzinne obsesje (Utwór o Matce
i Ojczyźnie, 2011), wreszcie Monika Strzępka bezlitośnie nabijała się ze
świętych kiboli naszych, a co gorsza proroczo wręcz z Bufetowej (Tęczowa
Trybuna 2012 – szło o spór grupy pedałów-kiboli z Hanną, cesarzycą Warszawy).
Mieszkowski sobie grabił ufny w poparcie środowiska, władza po cichu szykowała prawy
i sprawiedliwy odwet.
Gdy nastała
Dobra Zmiana, wicepremier Gliński sekundy się nie wahał, jeno tuż po
intronizacji zażądał natychmiastowego zdjęcia z afisza Śmierci i Dziewczyny w
reżyserii rewelacyjnej, choć młodocianej zgoła Eweliny Marciniak. Gliński
przyczepił się do faktu, że Mieszkowski na potrzeby spektaklu zatrudnił
czeskich autorów porno – w katolickiej Polszcze takowych nie znaleziono, co straszliwie
podniosło koszta. Wrocławskie Marszałkowo obłudnie zmartwiło się niewczesną
ministerialną cenzurą, jednak po wielkiemu cichu szczerze się ucieszyło
objawieniem się nowego sojusznika. Ucieszyło się tym bardziej, że tak zwane
Ministerstwo Kultury finansuje teatr, polskim w końcu zwany, aż w połowie jego
budżetu.
Mieszkowskiemu
kontrakt wygasa szczęśliwie 31 sierpnia, więc już w czerwcu doszło do
pierwszego konkursu na jego następcę. Pod ogólnym kierownictwem peeselowskiego
marszałka Samborskiego Tadeusza zakończył się on efektowną kompromitacją,
albowiem żaden z kandydatów nie spełnił lekkomyślnie wyśrubowanych kryteriów.
Już wtedy wiadomo było z tradycyjnych przecieków, że wspólnym faworytem
Glińskiego i Samborskiego jest sławny aktor polski Morawski Cezary, z trzech
znany okoliczności:
- po pierwsze grywał Rudego w Akcji pod
Arsenałem, Ojca Świętego w Człowieku z Dalekiego Kraju Zanussiego (lepszy od
oryginału – skomentował Papież) tudzież
- co najważniejsze - kultowego Zduńskiego Krzysia w M jak Miłość
- po drugie w zeszłym roku ubiegał się o
dyrekturę Teatru Dramatycznego w Wałbrzychu, załoga wszakże przytomnie
zagroziła strajkiem okupacyjnym i oddaliła zagrożenie
- jako wieloletni skarbnik ZASP został
prawomocnie skazany za utratę 9 milionów złotych składek aktorów naszych
polskich, gdy przekraczając uprawnienia, a w podejrzanych okolicznościach nabył
za nie obligacje wesołego bankruta, czyli Stoczni Szczecińskiej.
Ta ostania
okoliczność predestynuje go niewątpliwie na dyrektora naczelnego i finansowego
Polskiego, szczególnie, że w życiu swoim nigdy niczym nie kierował. Może i
tutaj coś fajnego wyprowadzi. Wicepremier z marszałkiem mimo dzielących ich
pozornie politycznych orientacji zgodnie i solidarnie uznali, że to w niczym
nie przeszkadza, ba – wydatnie wzmacnia kandydata – bo ten, człowiek po
przejściach, będzie teraz ostrzegał przed lekkomyślnością sam siebie i kolegów.
Praprzyczynę niezwykłej solidarności
urzędników nietrudno odgadnąć: połączyła ich nienawiść do długowłosego i w wyciągniętym
a niechlujnym swetrze chodzącego (nawet po Sejmie) Mieszkowskiego.
Krystian
Lupa (przedstawiciel komisji konkursowej z ramienia okradzionego przez
Morawskiego ZASP) oświadczył po posiedzeniu tejże, że zasiadający w niej
przedstawiciele ministra i marszałka „muszą być ślepi, głusi albo nieuczciwi”,
środowisko niepokornych (lecz bez związku z PiSem) reżyserów zawyło jednym wielkim
głosem protestu (Lupa, Demirski, Strzępka, Marciniak, Głomb, nawet Glińska –
prywatnie blisko spokrewniona z wicepremierem), załoga Polskiego zapowiedziała
strajk okupacyjny, w czym wspierają ją aktorzy Teatru Muzycznego CAPITOL i
innych wrocławskich placówek. Strajkujących prowadzi do boju teatralna
Inicjatywa Pracownicza, która zamierza ogolić na krzyż przedstawiciela
teatralnej „Solidarności”, stuletniego z okładem Leszka Nowaka – na rozkaz
zwierzchności głosował bowiem za Morawskim.
Jednym
słowem szykują się nam jaja jak balony, czyli gorąca wrocławska jesień, zwana
też babim latem względnie z angielska Indian Summer.
c.d.n.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz