środa, 24 sierpnia 2016

Śmierć teatru albo inaczej: Teatr Polski dumą i rozpaczą naszej piastowskiej FESTUNG BRESLAU

Najpierw zdradziecki i dwulicowy Capitano Schettino z pisiorami bezwstydnie paktował (w temacie oddania im władzy w dolnośląskim sejmiku), teraz – po upływie niespełna dwóch miesięcy – Marszałkowo nasze dogadało się w ramach tajnych konszachtów z wicepremierem Glińskim w sprawie losu nieszczęsnego Teatru Polskiego Mieszkowskiego Krzysztofa. Tenże Mieszkowski od lat prawie dziesięciu tą wybitną placówką kierował ściągając na siebie szczerą niechęć platformerskiej władzy konsekwentnym do bólu uprawianiem notorycznego deficytu i patologicznym wręcz zadłużaniem się, lecz po prawdzie i w istocie doborem podejrzanego repertuaru. Na koniec jeszcze bardziej bezwstydnie, a z pewnością bezczelnie został posłem Nowoczesnej, wypinając się na starą dobrą ciotkę Platformę oraz furiacko atakując Prawych i Sprawiedliwych.
Repertuar Mieszkowskiego słusznie zdawał się lokalnej platformersko-peeselowskiej władzy podejrzany, skoro najpierw krakus Jan Klata nawoływał ze sceny do buntu (Sprawa Dantona, 2008), potem tenże wyszydzał narodowo-rodzinne obsesje (Utwór o Matce i Ojczyźnie, 2011), wreszcie Monika Strzępka bezlitośnie nabijała się ze świętych kiboli naszych, a co gorsza proroczo wręcz z Bufetowej (Tęczowa Trybuna 2012 – szło o spór grupy pedałów-kiboli z Hanną, cesarzycą Warszawy). Mieszkowski sobie grabił ufny w poparcie środowiska, władza po cichu szykowała prawy i sprawiedliwy odwet.
Gdy nastała Dobra Zmiana, wicepremier Gliński sekundy się nie wahał, jeno tuż po intronizacji zażądał natychmiastowego zdjęcia z afisza Śmierci i Dziewczyny w reżyserii rewelacyjnej, choć młodocianej zgoła Eweliny Marciniak. Gliński przyczepił się do faktu, że Mieszkowski na potrzeby spektaklu zatrudnił czeskich autorów porno – w katolickiej Polszcze takowych nie znaleziono, co straszliwie podniosło koszta. Wrocławskie Marszałkowo obłudnie zmartwiło się niewczesną ministerialną cenzurą, jednak po wielkiemu cichu szczerze się ucieszyło objawieniem się nowego sojusznika. Ucieszyło się tym bardziej, że tak zwane Ministerstwo Kultury finansuje teatr, polskim w końcu zwany, aż w połowie jego budżetu.
Mieszkowskiemu kontrakt wygasa szczęśliwie 31 sierpnia, więc już w czerwcu doszło do pierwszego konkursu na jego następcę. Pod ogólnym kierownictwem peeselowskiego marszałka Samborskiego Tadeusza zakończył się on efektowną kompromitacją, albowiem żaden z kandydatów nie spełnił lekkomyślnie wyśrubowanych kryteriów. Już wtedy wiadomo było z tradycyjnych przecieków, że wspólnym faworytem Glińskiego i Samborskiego jest sławny aktor polski Morawski Cezary, z trzech znany okoliczności:
 - po pierwsze grywał Rudego w Akcji pod Arsenałem, Ojca Świętego w Człowieku z Dalekiego Kraju Zanussiego (lepszy od oryginału – skomentował Papież) tudzież  - co najważniejsze - kultowego Zduńskiego Krzysia w M jak Miłość
 - po drugie w zeszłym roku ubiegał się o dyrekturę Teatru Dramatycznego w Wałbrzychu, załoga wszakże przytomnie zagroziła strajkiem okupacyjnym i oddaliła zagrożenie
 - jako wieloletni skarbnik ZASP został prawomocnie skazany za utratę 9 milionów złotych składek aktorów naszych polskich, gdy przekraczając uprawnienia, a w podejrzanych okolicznościach nabył za nie obligacje wesołego bankruta, czyli Stoczni Szczecińskiej.
Ta ostania okoliczność predestynuje go niewątpliwie na dyrektora naczelnego i finansowego Polskiego, szczególnie, że w życiu swoim nigdy niczym nie kierował. Może i tutaj coś fajnego wyprowadzi. Wicepremier z marszałkiem mimo dzielących ich pozornie politycznych orientacji zgodnie i solidarnie uznali, że to w niczym nie przeszkadza, ba – wydatnie wzmacnia kandydata – bo ten, człowiek po przejściach, będzie teraz ostrzegał przed lekkomyślnością sam siebie i kolegów.  Praprzyczynę niezwykłej solidarności urzędników nietrudno odgadnąć: połączyła ich nienawiść do długowłosego i w wyciągniętym a niechlujnym swetrze chodzącego (nawet po Sejmie) Mieszkowskiego.
Krystian Lupa (przedstawiciel komisji konkursowej z ramienia okradzionego przez Morawskiego ZASP) oświadczył po posiedzeniu tejże, że zasiadający w niej przedstawiciele ministra i marszałka „muszą być ślepi, głusi albo nieuczciwi”, środowisko niepokornych (lecz bez związku z PiSem) reżyserów zawyło jednym wielkim głosem protestu (Lupa, Demirski, Strzępka, Marciniak, Głomb, nawet Glińska – prywatnie blisko spokrewniona z wicepremierem), załoga Polskiego zapowiedziała strajk okupacyjny, w czym wspierają ją aktorzy Teatru Muzycznego CAPITOL i innych wrocławskich placówek. Strajkujących prowadzi do boju teatralna Inicjatywa Pracownicza, która zamierza ogolić na krzyż przedstawiciela teatralnej „Solidarności”, stuletniego z okładem Leszka Nowaka – na rozkaz zwierzchności głosował bowiem za Morawskim.
Jednym słowem szykują się nam jaja jak balony, czyli gorąca wrocławska jesień, zwana też babim latem względnie z angielska Indian Summer.
c.d.n.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz