Bolą zęby i
zdrowa skóra się łuszczy, gdy człowiek patrzy, jak prezydenci Gronkiewicz-Waltz
Hanna z Adamowiczem Pawłem usiłują ze straszliwym natarciem prawych i sprawiedliwych wojować.
Tak to już jest na świecie – i zawsze było – że moralna siła i przekonanie o
własnej słuszności (oby nie psychopatyczne, jak u przesławnego Antoniego z zapasionym
pomocnikiem aptekarskim Misiewiczem w klapie) stanowiły najpewniejsze źródło
politycznej siły, a w konsekwencji skuteczności.
Wobec
miażdżących dowodów warszawskiego reprywatyzacyjnego złodziejstwa i otwartej
symbiozy części ratusza (osławionego Biura Gospodarowania Nieruchomościami i
przynajmniej jednego z wiceprezydentów) z miejscową pseudoprawniczą ośmiornicą
– mecenasi Nowaczyk i Majewski to przecie duma stołecznej adwokatury i kolejni
dziekani jej samorządu – pani prezydent winna niezwłocznie doprowadzić do
mocnej kontrofensywy. Choćby na poziomie prostego odwracania zarzutu,
wedle najprostszego szymelu: przecież w
warszawce wszystkie ekipy kradły na potęgę, najbardziej Piskorski z komuchami,
ale jeszcze intensywniej szła błatna robota pod półślepym oczkiem młodszego z
Kaczorów. Taka już warszawki i tamecznych jurystów parszywa natura.
Tymczasem
Hanna zemknęła na urlop (będzie jeszcze na wypoczynek sporo czasu, he, he), a w
jej imieniu miota się przed kamerami jak gówno w przerębli młodociany, choć
brodaty i okrutnie zwalisty zastępca Jóźwiak – o tyle niewiarygodny, że od
dłuższego czasu typowany na delfina (carewicza), więc broniący zwyczajnie
własnej najbliższej oraz dalszej przyszłości. Wymachuje ci on przed nosami
zdumionych żurnalistów naszych świeżo sprokurowaną „białą księgą”
reprywatyzacji po warszawsku (swoją drogą nadzwyczaj pouczający to dokument,
szczególnie dla MO), miast przywołać jakieś zewnętrzne autorytety, zdolne
bronić panny Hanny bardziej przekonującym sposobem. Niewykluczone też, że
autorytety wobec jaskrawej oczywistości zarzutów również taktycznie ewakuowały
się do swych mazurskich dacz.
Białą księgę
warszawskiego pożydowskiego złodziejstwa pisze od lat ze znacznie większym
powodzeniem młodziutki miejski aktywista i lider stowarzyszenia „Miasto Jest
Nasze” - Jan Śpiewak, mimowolnie raczej niż świadomie dostarczający paliwa (a i
żelaznych dowodów w przyszłym procesie karnym) dzielnym agentom CBA.
Gronkiewicz
zakopała się w mateczniku, nie inaczej postępuje prezydent Paweł Adamowicz,
drugi z liderów platformerskich wielkomiejskich twierdz, w tym przypadku
Gdańska, przeznaczony do rychłego odstrzału. Taktyka chowania głowy w piasek i
chytrieńkiej gry na przeczekanie sprawdzała się przy własnej, czyli szczerze
zaprzyjaźnionej prokuraturze znakomicie, teraz stanowi niestety przejaw
krańcowego zdebilenia. Ziobro wraz z towarzyszami grillować będą państwa
prezydentostwa miesiącami, tanim kosztem dobijając Platformę Schetyny. Tenże
polityczny geniusz strategii (i od niedawna nastojaszczy chadek z odzysku) nie
ma żadnego pomysłu na tę sytuację ku ogromnej, nieskrywanej zresztą, uciesze
demiurga Jarosława Wielkiego.
Oznajmia
mianowicie nasz Capitano siedzący okrakiem na platfusowym Titaniku – robiąc
przy tym na spóźnionej o jedynie o dwa miesiące press-konferencji miny srogie a
uczone jak stara żydówka – że nie poprze
Bufetowej w ciemno, przeciwnie: zażąda od niej twardo pełnej transparentności
(sic!) i niezależnego od nikogo zgoła specjalnego audytu.
Gregorio
miły: przecież audyt już gotowy na Ziobry biureczku, może da ci poczytać przed
aresztowaniem lepszej połowy Warszawy, dumnej i niezłomnej stolicy naszego
pięknego kraju. Ciekawe, jakie rady ma słynny Capitano dla Adamowicza, któren
to samorządowiec notorycznie kłamał w oświadczeniach majątkowych w nietrudnym
do zrozumienia (dla normalnego Polaka rzecz jasna) celu ukrycia lewych
dochodów. I w tym przypadku działał racjonalnie, dopóki trójmiejska prokuratura
(a nawet poznańska) jadły mu z łaskawej ręki. W obecnej konfiguracji ziobryści
rozniosą go na strzępy, prawidłowo i naukowo.
Zaiste,
zgubna się okazała ślepa wiara światłych w końcu komunalnych prominentów w
polityczny geniusz Donalda-emigranta. Tenże służył, służył wspaniale, ale
wszystko na tym łez padole ma swój kres.
W tym
naprawdę parszywym kontekście nader cienko prezentuje się organizowana w tej
chwili (też, jak wszystko u platfusów, potwornie spóźniona) kontrofensywa
Związku Miast Polskich oraz stowarzyszeń powiatów przeciwko pisowskiej
centralizacji i mordowaniu Samorządnej Rzeczpospolitej. Rzeczpospolita duże i
święte słowo, a złodziejstwo zwyczajnie śmierdzi, co myśląca publika – nawet
wielkomiejska i liberalna – znakomicie wyczuwa. Czarne chmury nadciągają nad
żałosną i zagubioną ojczyznę naszą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz