Niełatwo
orzec, kto bardziej dał ciała w pierwszej fazie igrzysk – gospodarze
przygnieceni sypiącą się na każdym kroku organizacją imprezy czy nasi
reprezentanci w tempie ekspresowym zbierający cięgi od słabeuszy, wreszcie w
żałosny sposób umoczeni w doping. Po pierwszej radości zafundowanej nam przez
Majkę z Kwiatkowskim w tle, przyszła czarna passa, dramatyczny upadek orła i
sokoła.
Zacznijmy od
naszych: poważny kandydat do medalu, wielokrotny mistrz Europy, pływak Konrad
Czerniak nie zagrozi swym odwiecznym rywalom na sto metrów stylem dowolnym, bo
działacze zapomnieli go zgłosić do tej konkurencji. Sztangistę wagi ciężkiej
Tomasza Zielińskiego olimpijska komisja złapała na dopingu; gdy zaczął tradycyjnie
jęczeć o spisku i prowokacji wyszło niespodziewanie na jaw, że wynik badania
wykonany w Polsce 1 lipca podczas przedolimpijskiego zgrupowania w Spale jest
również pozytywny.
Swoją drogą
nasi badacze mogliby się odrobinę sprężyć, aby oszczędzić nam wszystkim
ciężkiej poruty – tym bardziej, że pierwszy rezerwowy, który został w kraju
również wpadł przy rutynowym wewnętrznym badaniu. Na co liczyli nasi chytrzy mocarze,
zaiste trudno powiedzieć; być może rzucili w tej sprawie monetą i wypadł im orzełek.
Gazeta Pomorska podała, że już w najbliższy weekend zdemaskowany zostanie
starszy brat Zielińskiego Adrian, mistrz olimpijski z Londynu – delikwent jest faktycznie
niemiłosiernie opryszczony. Tym prostym sposobem dość nieoczekiwanie
przyszliśmy z braterską odsieczą ruskim koksiarzom.
Radwańska
odpadła w pierwszej rundzie z zawodniczką spoza pierwszej setki rankingu, po
chwili podążył jej śladem Janowicz, przegrywając na własne życzenie tie-breaka
– stało się to po nagłej ulewie, która jego zdołowała, a przeciwnika ani
trochę. Szablistki, florecistki, pływaczki, kolarki i dżudoczki szybko
doszlusowały do wyżej wymienionych, w międzyczasie szczypiorniści pod wodzą
Tałanta Duszenbajewa dali sobie wbić 34 bramki kelnerom z Brazylii. Potem
zgodnie z planem ulegli Niemcom i teraz czekają ich trzy mecze o przeżycie.
Wygląda to
wszystko na karę boską za triumfalizm po fantastycznych mistrzostwach Europy w
Amsterdamie. Może Pan Bóg w końcu odpuści, choć kajakarzy zaatakowała wysoka
fala, wichura i oberwanie chmury. Nie sposób się dziwić, skoro letnie igrzyska
odbywają się zimą, która na brazylijskim wybrzeżu oznacza nawalne deszcze i
huragany, niezmiernie sprzyjające koncentracji mistrzów.
Jedynym
pocieszeniem Polaków wydaje się latynoska organizacja, niespotykana od 1904
roku, gdy poważne wpadki przydarzyły się w St. Louis. Najpierw szczury z
pobliskich faweli zaatakowały wadliwie połączone rury kanalizacyjne, co
znacząco utrudniło sportsmenom komfortowe wypróżnianie się. Gdy część
sportowców o słabszych nerwach uciekła z wioski olimpijskiej do hoteli,
zawaliła się pod własnym ciężarem Marina da Gloria, niedoszła opoka żeglarskich
zmagań. Podparto ją zręcznie stemplami, niestety hiobowe wieści nadeszły natenczas
z basenu dedykowanego skokom do wody. Woda, oryginalnie błękitna, stała się
nagle mętna i sraczkowata, strach zgadywać przyczyny. Wszystko to można by od
biedy zrozumieć na zawodach międzygminnych o puchar podkarpackiego klubu
sołtysa – igrzyska, nawet w Atenach,
wyglądały jednak do tej pory nieco poważniej.
Brazylijczyków
zjawiska te w ogóle nie turbują, bo naród to tyleż żywiołowy, co tradycyjnie
lekkomyślny, a więc byle czym się nie przejmujący. Gorzej z naszymi rodakami
obciążonymi znaną skłonnością do załamań, a nawet depresji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz