Musimy sobie
wewnętrznie, tak po wielkiemu cichu ustalić, czy nasza armia czynna jest nam na
obecnym etapie potrzebna, czy też nie. Druga ewentualność dotyczy sytuacji, w
której do końca wierzymy sojusznikom, na przykład amerykańskim i swoje własne wojsko traktujemy
jako zwyczajną atrapę, ot taką dekorację – rzecz czysto dla picu, o której
wszyscy potencjalni agresorzy wiedzą, że sama w sobie nic nie znaczy.
Wyobraźmy
sobie, że desant specnazu ląduje w trzydziestu precyzyjnie wyselekcjonowanych miejscach
w Polsce zachodniej, między innymi dla przykładu w Maszewie pod Policami,
Świdnicy i w podpoznańskich Krzesinach, uziemiając nasze wspaniałe , świeżo
wyremontowane F16. Czy zapasiony młodzian ze swoim psychopatycznym szefuńciem
wraz z całą potęgą Gazety Polskiej zapewni wtedy błyskawiczną reakcję naszych
komandosów? Czy pod wodzą straszliwych pisiorów będziemy się bronić choć
sekundę dłużej niż latem 2008 równie zapasiony a niezmiernie bohaterski przyjaciel
poległego Kaczyńskiego Michelek Saakaszwili?
Ten ostatni,
jak wcześniej był mocny w gębie jak trzy Macierewicze, tak po wejściu Rosjan w
sierpniu 2008 błyskawicznie zesrał się w portki ze strachu i zwyczajnie żal
było na niego patrzeć. Marzył o jak najszybszym skutecznym poddaniu się
wrogowi, byle tylko ktokolwiek zdjął z niego odpowiedzialność, która przerosła
go całkowicie, gdy ruskie czołgi szły na Tbilisi, a jego amerykańskie zabawki
94. Armia rozbiła jednym uderzeniem.
Dupę musiał
mu ratować inny znany kabotyn Sarkozy, rzecz jasna już bez gruzińskich jeszcze
niedawno Abchazji, Adżarii i Osetii, które Putin wziął jak swoje. Nawet nasz
Lechu (bliźniak młodszy o sekundę) czerwienił się ze wstydu za swojego
wspaniałego i wojowniczego przyjaciela.
Wściekły
obserwowałem popisy naszych rodzimych kabotynów w dniu 15 sierpnia bieżącego
roku, bo trudno w tej mierze o jakiekolwiek złudzenia. Kibole Legii wzmocnieni
ONR-em i inną faszystowską hołotą specnazowi nie fikną, bo przecież głupi nie
są – wystarczą pisiorom akurat do bicia w mordę uczestników Parady Równości czy
KOD-owskich dziadków. Wojsko pod komendą Antoniego zawsze będzie zeszmacone i
pozbawione resztek oficerskiego honoru oraz zwykłego charakteru,
przekładającego się na elementarną profesjonalną przyzwoitość. Tak zawsze bywa,
gdy stawia się na ślepo posłuszne miernoty kosztem myślących samodzielnie i
doświadczonych oficerów. W razie konfliktu z Białorusią, polegniemy w przeciągu
tygodnia, bo świeżo awansowani świętojebliwi ministranci mogą ewentualnie do
mszy służyć, względnie prężyć tors w paradnym mundurze na poświęconej przez
księdza kapelana defiladzie. Wiemy przecież, jak generalissimus Antoni traktuje
weteranów z Iraku i Afganistanu, odsuwając ich konsekwentnie na boczny tor.
Sprawę
pogarsza głupi i do imentu szkodliwy z punktu widzenia interesów państwa
polskiego oficjalny już w tej chwili kult wyklętych – prezydent pobłogosławił w
ciemno ich tablicę w kwaterze Nieznanego Żołnierza, nie wnikając, jak to zwykle
bywa w zwyczaju bezmózgów, w kłopotliwe, a zbrodnicze szczegóły. Ważne jest to,
aby przekreślić i wymazać z polskiej tradycji KOR, pierwszą Solidarność i
okrągły stół, w której to dziedzinie prawicowej hołoty nie było i już nie
będzie, a zastąpić ją kultem tuż-powojennych zagubionych gówniarzy - morderców Żydów,
Słowaków, Białorusinów oraz współpracujących z nową władzą polskich
„kolaborantów”, którzy tuż po wojnie reprezentowali siłą rzeczy 80 procent
ocalałego z wojennej tragedii społeczeństwa.
Żeby było
jasne, szanuję Pileckiego, Klamrę, nawet do czasu Łupaszkę – nic te tragiczne
postaci nie mają jednak wspólnego ze współczesnymi cwaniaczkami chlejącymi
piwsko w opiętych koszulkach z ich podobiznami. Żaden z naszych kibolskich
troglodytów i innych karków hodowanych na sterydach, żaden też ministrant nie stanie do walki ze specnazem w chwili
próby – możemy się o to założyć o każde pieniądze.
Specnaz
ćwiczył w Afganistanie, Czeczenii, na Krymie i w Donbasie, oby nie poćwiczył na
ślicznych żołnierzykach Antoniego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz