Przetoczyły
się przez ojczyznę naszą pożal się Boże Święty podsumowania pierwszego roku
obecnej prezydentury, przyczem żaden z Państwa komentatorów pamiętać nie chciał
o drugim z prześwietnych Dudów Jędrusiów, wielkim przywódcy „Solidarności”.
Przecież on też na pewnym etapie miał ambicje prezydenckie, Jarosław Mądry
wszakże namaścił byłego urzędnika swego brata.
Czym różnią
się dwaj Andrzeje? Zdecydowanie tym, że srogi i bezkompromisowy wódz
„Solidarności” w 81 roku jako czerwony beret (taki komunistyczny komandos)
szykowany był na poligonach do pacyfikacji prawdziwej dziesięciomilionowej „S”,
a obecny prezydent nosił wtedy w Krakowie koszulę w zębach. Inne różnice
nieistotne są niestety z perspektywy procesu dziejowego, uderzają natomiast
podobieństwa: skrajny koniunkturalizm, bezwzględne i bezwarunkowe
podporządkowanie największemu z Jarosławów i nieustanne, bezproblemowe przy
tym, robienie z gęby cholewy.
Obydwaj po
spożyciu lekkiej amfy znakomicie się podkręcają, wygłaszając przerażające mowy
głosem twardym, straszliwym i odpowiednio podniesionym. Jeśli Kaczor w
przedmiocie ich chwilowego oburzenia znienacka zmieni front z wtorku na środę
(co mu się na stare lata coraz częściej zdarza, jak Stalinowi po 1929 roku),
obydwaj ci mężowie stanu zapominają w te pędy, co przed sekundą mówili. Jak im
ktoś niekulturalny (zwyczajne buraczydło) przypomni, znakomicie udają szczerze
zdumionych.
Starszy z
niedoszłych braci Dudów Andrzejów, czyli bezkompromisowy związkowiec ciężej ma
teraz, bo od roku milczy jak śpiąca królewna; facet po prostu poszedł pod wodę,
zniknął narodowi z oczu jak sen jaki złoty. Zniknął, bo Kaczka Starsza sobie
żadnych populistycznych wrzasków nie winszuje, szczególnie w temacie
pielęgniarek czy innych górników. Na polu bitwy pozostała więc partia Razem,
której młodociani aktywiści latają między kopalnią Makoszowy, prekariatem
Amazona a pielęgniarkami właśnie. Duda nie robi im najmniejszej konkurencji, bo
za rządów umiłowanego PiSu o żadnych społecznych protestach mowy być naturalnie
nie może.
Młodszy z
Dudów dysponuje fajniejszą i zdecydowanie bardziej pokazywalną – choć też
niepokojąco tajemniczą - żoną (zadbał o
to kompan Zagajewskiego, niejaki Kornhauser), jest za to większym plastusiem, w
szczególności, gdy nieco utył. Związkowiec mimo godnej tuszy zachowuje pewną
robotniczą srogość wejrzenia ilustrującą stan wiecznego oburzenia i słusznego
klasowo poddenerwowania. W tej chwili ćwiczy te miny i wygibasy na własnej
rodzinie i ewentualnie komisji krajowej, bo dotkliwie cierpi na brak innych
okazji. Nie wiemy, co musiałoby się w Polszcze jeszcze zdarzyć, by Kaczor wydał
mu rozkaz reaktywacji.
Dyskusja o
tych dżentelmenach jezdni obarczona jest nieusuwalną wadą: są to ludzie bez
właściwości, dosyć śmieszne pacynki w ręku wioskowego demiurga. Gdy nie daj
Boże tupnie nóżką, mają mokro w rajstopach, gdy pochwali i obdarzy łaskawym
spojrzeniem, puchną z dumy i nieziemskiego szczęścia. Strach pomyśleć, co może
się potwornego wydarzyć, gdy demiurga z jakiegoś powodu (na przykład
przewlekłej grypy hiszpanki) zabraknie. Doszczętnie wtedy zgłupieją, trza ich
będzie wysłać na jogę albo dynamiczny aerobik.
Pamiętamy
wszyscy znakomicie, jak Kaczor podawał prezydentowi rękę (jednak nie nogę)
spozierając ze złośliwą premedytacją w bok w oczy najbliższego borowca –
prezydent europejskiego regionalnego mocarstwa narobił wtedy w portki i wlókł
się za swym duchowym mistrzem drobiąc żałośliwie, by go czasem nie wyprzedzić.
Taki obrazek
starczy za wszystkie inne, nawet nocne zaprzysiężenia sędziów Trybunału. Żal
dupę ściska i prędko nie przestanie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz