wtorek, 9 sierpnia 2016

365 dni chwały i sromoty Dudów Andrzejów dwóch

Przetoczyły się przez ojczyznę naszą pożal się Boże Święty podsumowania pierwszego roku obecnej prezydentury, przyczem żaden z Państwa komentatorów pamiętać nie chciał o drugim z prześwietnych Dudów Jędrusiów, wielkim przywódcy „Solidarności”. Przecież on też na pewnym etapie miał ambicje prezydenckie, Jarosław Mądry wszakże namaścił byłego urzędnika swego brata.
Czym różnią się dwaj Andrzeje? Zdecydowanie tym, że srogi i bezkompromisowy wódz „Solidarności” w 81 roku jako czerwony beret (taki komunistyczny komandos) szykowany był na poligonach do pacyfikacji prawdziwej dziesięciomilionowej „S”, a obecny prezydent nosił wtedy w Krakowie koszulę w zębach. Inne różnice nieistotne są niestety z perspektywy procesu dziejowego, uderzają natomiast podobieństwa: skrajny koniunkturalizm, bezwzględne i bezwarunkowe podporządkowanie największemu z Jarosławów i nieustanne, bezproblemowe przy tym,  robienie z gęby cholewy.
Obydwaj po spożyciu lekkiej amfy znakomicie się podkręcają, wygłaszając przerażające mowy głosem twardym, straszliwym i odpowiednio podniesionym. Jeśli Kaczor w przedmiocie ich chwilowego oburzenia znienacka zmieni front z wtorku na środę (co mu się na stare lata coraz częściej zdarza, jak Stalinowi po 1929 roku), obydwaj ci mężowie stanu zapominają w te pędy, co przed sekundą mówili. Jak im ktoś niekulturalny (zwyczajne buraczydło) przypomni, znakomicie udają szczerze zdumionych.
Starszy z niedoszłych braci Dudów Andrzejów, czyli bezkompromisowy związkowiec ciężej ma teraz, bo od roku milczy jak śpiąca królewna; facet po prostu poszedł pod wodę, zniknął narodowi z oczu jak sen jaki złoty. Zniknął, bo Kaczka Starsza sobie żadnych populistycznych wrzasków nie winszuje, szczególnie w temacie pielęgniarek czy innych górników. Na polu bitwy pozostała więc partia Razem, której młodociani aktywiści latają między kopalnią Makoszowy, prekariatem Amazona a pielęgniarkami właśnie. Duda nie robi im najmniejszej konkurencji, bo za rządów umiłowanego PiSu o żadnych społecznych protestach mowy być naturalnie nie może.
Młodszy z Dudów dysponuje fajniejszą i zdecydowanie bardziej pokazywalną – choć też niepokojąco tajemniczą -  żoną (zadbał o to kompan Zagajewskiego, niejaki Kornhauser), jest za to większym plastusiem, w szczególności, gdy nieco utył. Związkowiec mimo godnej tuszy zachowuje pewną robotniczą srogość wejrzenia ilustrującą stan wiecznego oburzenia i słusznego klasowo poddenerwowania. W tej chwili ćwiczy te miny i wygibasy na własnej rodzinie i ewentualnie komisji krajowej, bo dotkliwie cierpi na brak innych okazji. Nie wiemy, co musiałoby się w Polszcze jeszcze zdarzyć, by Kaczor wydał mu rozkaz reaktywacji.
Dyskusja o tych dżentelmenach jezdni obarczona jest nieusuwalną wadą: są to ludzie bez właściwości, dosyć śmieszne pacynki w ręku wioskowego demiurga. Gdy nie daj Boże tupnie nóżką, mają mokro w rajstopach, gdy pochwali i obdarzy łaskawym spojrzeniem, puchną z dumy i nieziemskiego szczęścia. Strach pomyśleć, co może się potwornego wydarzyć, gdy demiurga z jakiegoś powodu (na przykład przewlekłej grypy hiszpanki) zabraknie. Doszczętnie wtedy zgłupieją, trza ich będzie wysłać na jogę  albo dynamiczny aerobik.
Pamiętamy wszyscy znakomicie, jak Kaczor podawał prezydentowi rękę (jednak nie nogę) spozierając ze złośliwą premedytacją w bok w oczy najbliższego borowca – prezydent europejskiego regionalnego mocarstwa narobił wtedy w portki i wlókł się za swym duchowym mistrzem drobiąc żałośliwie, by go czasem nie wyprzedzić.

Taki obrazek starczy za wszystkie inne, nawet nocne zaprzysiężenia sędziów Trybunału. Żal dupę ściska i prędko nie przestanie.   

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz