Czemuż to
przebrzydli pederaści nasi upodobali
sobie akurat nieszczęsnego Jagiełłowego pierworodnego? Przecież nie dlatego, że
74-letni starzec spłodził go z 16-letnią Sonią Holszańską. To było w owych
czasach normalne, bo służyło ratowaniu dynastii – tym bardziej, że dwie
generacje wcześniej arcyjurny Kazimierz Wielki (podwójny bigamista, czyli po
prostu trigamista, ojciec kilkunaściorga nieślubnych dzieci) przez własną
lekkomyślność pogrzebał królewską linię piastowską.
Pederaści
upodobali sobie Władysława i samowolnie obwołali go swym patronem na podstawie
niewczesnej i niepotrzebnej szczerości naszego dziejopisa Długosza Jana. Tenże
chorobliwie nienawidził Jagiełły i pomimo lukratywnego zatrudnienia u jego
młodszego syna (był preceptorem synów Kazimierza Jagiellończyka) ewidentnie
przenosił swe uprzedzenia na jego starszego, nieszczęśliwego brata. Wzmianka
Długosza jest raczej głupkowata, jednakowoż dająca do myślenia: Władysław miał
włóczyć się po nocnym Krakowie w męskim gronie, nie szukając w ogóle kobiecego
towarzystwa. Mógł nie szukać, bo zapewne wolał się nachlać i zalec bez krępacji
– mógł, wszakże pederaści nasi odczytali to zgoła inaczej.
Władysław
zginął 10 listopada 1444 pod Warną w wyjątkowo idiotycznych okolicznościach. Murad
II nie chciał wojować z chrześcijańską koalicją, dlatego jeszcze w sierpniu
zawarł w Szegedynie z Władysławem rozejm, który po pół roku zmienić się miał w wieczysty pokój. Król przysięgał
na biblię, że rozejmu będzie przestrzegał i słowa dotrzyma. Niestety legat
papieski Julian Cesarini przekonał młodocianego władcę, że Turcy są słabi, a
wobec niewiernych żadne przysięgi nie obowiązują.
Pod Warną
wbrew radom doświadczonego węgierskiego wodza Zapolyi nieopierzony młokos
poprowadził szarżę na trzykrotnie liczniejsze pułki janczarów. Jeden z nich
odciął mu głowę, co zakończyło bitwę, zanim na dobre się zaczęła. Węgierscy
sojusznicy uciekli z pola, polskie rycerstwo zostało wycięte w pień, mało kto
poszedł w turecki jasyr.
To, że mało
kto przeżył, zaowocowało w niecodzienny sposób. Ponieważ nie było żywych
świadków śmierci króla, naród (ale też jego intelektualna i polityczna elita)
uznał, że Władysław żyje - albo w tureckiej niewoli albo gdzieś w ukryciu
(Albania, Serbia, Cypr), gdzie pokutuje. Pokutuje, bo złamał przysięgę daną
Muradowi.
W ciągu
dwudziestu lat po bitwie objawiło się w Polsce przynajmniej trzydziestu
Władysławów czy też kandydatów na Władysława. Królem był już wtedy jego młodszy
brat Kazimierz zwany Jagiellończykiem, więc taka maskarada karana była gardłem,
lecz nie odstraszało to następnych. Tuż po bitwie, na wieść o cudownym ocaleniu
młodego króla cały Kraków palił z radości wielkie ogniska, co nieuchronnie prowadziło
do monstrualnych pożarów. Gdy do Lwowa
powrócił z tureckiej niewoli wielki humanista Grzegorz z Sanoka, wszyscy
uznali, że Władysław również niebawem powróci, niejako per analogiam.
W roku 1459,
a więc 15 lat po bitwie, w Poznaniu pojawił się niejaki Mikołaj Rychlik twierdzący po gospodach, że jest Władysławem.
Miał pecha, bo błyskawicznie zdemaskował go wojewoda Łukasz Górka, a po dwóch
tygodniach matka zmarłego Zofia Holszańska. Śmiałek nie został jednak ścięty za
zdradę stanu (polska nieszczęsna tolerancja), a jedynie dotkliwie wybatożony.
Oryginalnie skomentował to Paweł z Pragi: Polacy oszczędzili Rychlika, żeby
nikt nie oskarżał ich o królobójstwo.
Ostatni
epizod Władysławowego życia po życiu był jeszcze lepszy: w 1477 roku rodacy
nasi dorwali na kastylijskim pustkowiu Bogu ducha winnego eremitę, którego
obwołali ukrywającym się królem Władkiem. Na próżno onże eremita przysięgał na
wszystkie świętości, że nie wie, o co i o kogo chodzi – rodacy nie znali
litości i nie dali mu wiary. Nasz król to nasz król i żaden Hiszpan nie będzie
nam wmawiał, że może być inaczej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz