piątek, 22 lipca 2016

Donald Trump wypowiedział właśnie artykuł 5 Traktatu Północnoatlantyckiego

Trump wyraził się na republikańskiej konwencji bardziej niż jednoznacznie: nie będzie żadnego automatyzmu amerykańskiej reakcji w razie rosyjskiej agresji na Łotwę, Litwę czy Estonię. Jeśli Rosjanie uderzą, każdorazowo to on, czyli prezydent Trump, decydował będzie, czy jakakolwiek pomoc zostanie udzielona napadniętemu członkowi NATO, czy też nie.
Wartość NATO i jego gwarancji bezpieczeństwa obwarowana pewnością solidarnej reakcji potężnych sojuszników; skuteczność odstraszania, która wystarczyła na półwiecze zimnej wojny i trzymała na dystans kolejnych radzieckich genseków – wszystko to w wyniku jednej wypowiedzi zdebilałego kabotyna nieodwołalnie legło w gruzach.
Po co komu taki sojusznik, po co komu dodatkowe ryzyko prowokowania Moskwy? Lepiej od razu dogadać się z Kremlem, wracając do znanej i dużo bezpieczniejszej formuły ograniczonej suwerenności i neutralności, przez dziesięciolecia uprawianej chociażby przez Finlandię.
Trump nie ukrywa, wręcz przeciwnie nieustannie podkreśla, że Putin imponuje mu jako człowiek i mąż stanu; chciałby też bardzo z nim się zaprzyjaźnić. Z Putinem przyjaźnić się nie da, nazbyt dużo czasu spędził w najlepszej KGB-owskiej szkole, ale Władimir  Władimirowicz zawsze może udawać – jest w tym naprawdę znakomity.

Jeszcze wczoraj wydawało się, że zagrożone są Ukraina i Gruzja, dziś blady strach padł na Tallin, Rygę i Wilno. Na Kremlu przestali już nawet spożywać na tę okoliczność kolejne szampany – boją się zgagi. Jak powinna czuć się w tej sytuacji Warszawa, pytać należy naszego ministra wojny oraz genialnego stratega Jarosława.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz