Oponenci strasznego Donalda Jankesa podjęli desperacką, ostatnią już niestety próbę zablokowania jego nominacji na wieńczącej republikańskie prawybory konwencji w urokliwym Cleveland. Podnieśli na sali wrzask straszliwy, oświadczając jednocześnie, że delegaci jedenastu stanów (na 51) sobie łysawego kabotyna bezwzględnie jako (kandydata) prezydenta nie życzą.
Inny by się może takiego dictum przeraził, ale przecież nie mąż sześcioletniej Melanie. Trump wraz ze swoją wierną drużyną rozegrał rzecz modelowo, niemal jak sułtan Erdogan: buntownicy pokrzyczeli, pohuczeli (od razu się od tego poczuli przynajmniej dwa razy lepiej), przypominało to zresztą do złudzenia zadymy na naszych starosarmackich sejmikach elekcyjnych - po czym przewodniczący obradom stary wyjadacz zgasił ich jak ruską zapałkę.
Mąż ów latami podobnych spędów doświadczony wybrnął z zagwozdki z ułańską fantazją:
- został zgłoszony z sali najdalej idący wniosek o odrzucenie protestów - powiada - przegłosujemy go w zgodzie z prastarą tradycją poprzez podniesienie rąk i osobiste oświadczenie delegatów.
Jak się okazało, to osobiste oświadczenie delegaci mieli wykonać paszczowo, po prostu wydzierając się wniebogłosy yes albo też no.
Delegaci potulnie wykonali polecenie, przez salę przemknęło 200 decybeli z okładem, po czym przewodniczący autorytatywnie orzekł, że ci na "no" darli się przynajmniej dwa razy głośniej. Tym sposobem antytrumpowy protest został ostatecznie oddalony. Europejscy dziennikarze i obserwatorzy niepomiernie byli zdumieni podobnie hiperdemokratyczną procedurą, dla miejscowych to nie pierwszyzna. Zaraz też ogłoszono, że buntowało się nie jedenaście stanów, a jedynie cztery z lewackiej Nowej Anglii.
Trump z nadspodziewaną łatwością uzyskał magiczną większość 1280 delegackich głosów, po czym umiarkowanie zadowolony opuścił konwencję udając się do poważniejszych zadań w swym nowojorskim biurze.
W międzyczasie Melanie wygłosiła mowę w całości zerżniętą od Michelle Obamy sprzed lat ośmiu, co dało asumpt do głębinowych spekulacji pt: czy jej sztabowcy to kompletni kretyni, czy wręcz przeciwnie geniusze-prowokatorzy.
Hillary ma w tej chwili nad Donaldem 7 punktów przewagi, co oznacza już tylko jedno: tylko cud Boski uratować nas może przed oddaniem kodów atomowych w ręce człowieka, o którym nic nie wiemy i który, co gorsza, sam o sobie również nic nie wie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz