Ulubioną moją zabawą jest od pewnego czasu wjazd do Wrocławia poprzez jego piękny Dworzec Główny i oglądanie miasta oczami dwudziestolatka, którym byłem w orwellowskim ponoć roku 1984.
Efekt jest wstrząsający: z zapyziałego, prowincjonalnego miasteczka (za PRL-u konsekwentne ósme miejsce w kraju w centralnej puli inwestycyjnej) obciążonego potężnymi lecz niszczejącymi śladami dawnej świetności wpadamy poprzez wehikuł czasu w zjawiskowej urody europejską metropolię.
To awers. Uczciwie trzeba przyznać, że na ten awers ciężko zapracowała ekipa Zdrojewski-Huskowski-Dutkiewicz et consortes.
Rewersem okazuje się narastające zmęczenie trwającej niezmiennie od dwudziestu sześciu lat drużyny, psychologiczna i polityczna (samo)izolacja prezydenta Dutkiewicza, skrajnie nieudolna polityka kadrowa tegoż, kompletne oderwanie od pokolenia 20 - 40 letnich wrocławian oraz dramatyczny brak panowania nad budżetem powiązany z chorym systemem tzw. "projektów".
Zacznijmy od końca: odwrotnie niż u przyzwoitej gospodyni domowej "projekty" puchną w oczach, nad którym to procesem absolutnie nikt nie panuje. Pierwsze z brzegu przykłady: Stadion Miejski (z 450 milionów spuchł do ponad miliarda), Rondo Reagana (z 35 do ponad 100), czy wreszcie Narodowe Forum Muzyki (to, że zamknęło się ono ostatecznie w niecałych 300 graniczy z cudem). Nie inaczej jest z EIT+ na Praczach Odrzańskich, nad którym prezydent nie sprawuje efektywnej i należytej kontroli.
Puchną wszystkie projekty, również te małe i średnie - kasa musi się znaleźć i już. Jeśli skojarzyć te zjawiska z naturalną śmiercią Rady Miejskiej (kompetencyjną, ale też moralną), całkowitym brakiem prawdziwej komunikacji z młodym pokoleniem, uzyskujemy przemożne wrażenie chaosu i bezhołowia ratowanego szerokim strumieniem unijnych pieniędzy.
Mamy więc Bizancjum, do tego Bizancjum schyłkowe, czyli politycznie słabiutkie - z przypadkowymi pożal się Boże macherami od lokalnej polityki (wszystkie ogólnopolskie inicjatywy prezydenta zakończyły się przecież pełną i zasłużoną klapą).
Może Zdrojewski na tym tle wydaje się przaśny, jak przaśny był jego Wrocław, jednak zdecydowanie budził on większe zaufania jako gospodarz.
Nad inwestycjami komunalnymi nikt w wymiarze sprawczym i nadzorczym nie panuje. Pamiętamy Złotniki, czy Ołtaszyn, na których inwestycje co najwyżej dwuletnie potrafiły wlec się bez końca ku zachwytowi przepłacanych wykonawców, symbiotycznie zblatowanych z miejskim nadzorem.
cdn
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz