Fałszywy sułtan Erdogan wielkim jest z jednego powodu: niczego nie udaje, niczego nie ukrywa, gdyż nie ma po co. Unia Europejska wisi na jego klamce w palącej kwestii syryjskich uchodźców, Ameryka już dawno olała raczkującą turecką demokrację w imię geostrategicznego interesu - musi mieć silnego sojusznika wobec sytuacji w Iraku, Syrii i Egipcie.
W tym luksusowym położeniu Erdogan idzie na całość: w ciągu niecałych dwóch tygodni po tak zwanym puczu pracę straciło prawie sto tysięcy urzędników, sędziów, prokuratorów, wojskowych, policjantów i dziennikarzy. Ci ostatni mają nielekko - redakcje niezależne zostały zamknięte, podobnie portale, część potulnie przyjęła narrację władzy. Około stu dziennikarzy siedzi, dwudziestu w Ankarze i Stambule, osiemdziesięciu w nieporównanie cięższych warunkach, na głębokiej prowincji.
Prawie wszyscy aresztowani (jest ich kilkadziesiąt tysięcy) są bici i torturowani, niektórzy - na prowincji właśnie - gwałceni. Podobnie traktowane są ich rodziny, co pamiętamy znakomicie z najlepszej tradycji stalinowskiej, tradycji wrogów ludu.
Nie ma już szkół ani fundacji kurdyjskich, po dziesięciominutowych inwentaryzacjach wszystkie zostały komisyjnie zamknięte do odwołania, czyli na zawsze. Te właśnie instytucje tworzyć miały (i rzeczywiście tworzyły) kurdyjską tkankę obywatelską, alternatywę wobec terroru Partii Pracujących Kurdystanu. Teraz Kurdom pozostała jedynie walka na śmierć i życie z drugą po amerykańskiej armią NATO.
Pod presją sfaszyzowanej islamskiej ulicy parlament uchwala właśnie przywrócenie zniesionej w 1985 roku kary śmierci. Erdogan nie po to wymienia całą czołówkę sędziów (niższy szczebel wymienił już dawno) , aby powstrzymać się od publicznych egzekucji, na pewno najwyższych oficerów oskarżonych o zorganizowanie puczu.
Turcja wypowiedziała właśnie Kartę Praw Podstawowych i wszystkie europejskie konwencje praw człowieka. Zrobiła to po to, by nikt nie mógł skutecznie zażądać monitoringu w aresztach i więzieniach. Takie praktyki obserwowaliśmy ostatnio w Chile Pinocheta i Argentynie lat siedemdziesiątych, gdzie junta masowo zrzucała ciała pomordowanych z helikopterów do oceanu.
Może nie wszyscy wiedzą, że negocjacje o przyjęciu Turcji do Unii trwają w najlepsze. W Berlinie i Paryżu dyplomaci zarzekają się, że w obecnej sytuacji o akcesji nie może być mowy, ale rozmów nikt nie zrywa, bo przecież strach. Strach, czy sułtan się nie zdenerwuje i nie podejmie złowrogich retorsji.
Co to obchodzi Polaków? Rzecz jasna w znakomitej większości tyle co zeszłoroczny śnieg. To poważny błąd - tyleż polityczny, co moralny. Gdy przez 123 lata jęczeliśmy pod zaborami, Porta Ottomańska, a potem konsekwentnie Turcja Ataturka była jedynym na świecie krajem, który nie uznał rozbiorów. Podczas dorocznej ceremonii przyjmowania przez sułtana czy później premiera ambasadorów wielki kanclerz nieodmiennie oświadczał, że poseł Lechistanu jeszcze nie przybył. Jego krzesło pozostawało puste i nikt by się nie ośmielił na nim usiąść.
ładne
OdpowiedzUsuńladne, ale smutne...
OdpowiedzUsuń