Prezydent, piękna prezydentowa, pani premier, ministrowie, wiceministrowie, wojewodowie i wicewojewodowie, wreszcie parlamentarzyści obu wysokich izb - cała czołówka naszej świeżej państwowości przyznała sobie lekką ręką 30% podwyżki, już od nowego roku szkolnego.
Podziwiać należy odwagę pisiorów, wszak wszyscy ich poprzednicy trzęśli się w tych sprawach jak galareta, słusznie lękając się gniewu rozdrażnionego elektoratu.
PiS z tajemniczych względów się nie boi - władza wreszcie zachowuje się jak władza, nie jak przestraszeni chłopaczkowie - wychodzi zresztą ze słusznego założenia, że skoro obniżyli wiek emerytom, dali po pięćset na dziecko, podwyższyli płacę minimalną, a zaraz dadzą frankowiczom - to dobroczyńcom narodu też się coś od życia należy. Dziwi tylko trochę, że 400 złotych dla pielęgniarek jeszcze miesiąc temu rozsadzić miało budżet w drebiezgi.
Charakterystyczne w sprawie "emeryckiej" było zachowanie pani premier, która pod presją Morawieckiego, Szałamachy i Gowina dwukrotnie punkt o emerytach spuszczała z porządku obrad rządu (po cichu liczyła na ostateczną zgodę prezesa na racjonalny wymóg 35 lat pracy dla kobiet i 40 dla mężczyzn), by na koniec w tempie iście ekspresowym skapitulować, przyjmując radykalny projekt prezydencki bez poprawek. Nowogrodzka wywrotki budżetu najwyraźniej nie przewiduje, a ostrzeżenia uczonych ekonomistów ma głęboko i jeszcze głębiej.
Ciągle słyszymy, że wszystkie ekstrawydatki pokryje sławetne uszczelnienie VAT-u. Strach pomyśleć, co by było, gdyby ktoś go złośliwie uszczelnił wcześniej; z drugiej strony drżyjcie VAT-owcy, Ziobro z towarzyszami was niechybnie rozstrzela za najmniejszy przewał, a może - jak się dobrze rozpędzi, co wszak lubi - za domniemanie przewału.
Sama idea podwyżek dla posłów i wysokich urzędników nie jest taka najgorsza: znamy rażące dysproporcje między ich dotychczasowymi poborami a zarobkami w sektorze prywatnym. Od zawsze stwarzały one pokusę korupcyjną w permanencji.
Diabeł tkwi w czymś zgoła innym. Płaćmy urzędnikom i posłom, ale i od nich wymagajmy, tak jak wymaga się w sektorze prywatnym. Tymczasem posłów nikt z niczego nie rozlicza, frekwencja na obradach pozostaje niezmiennie żenującą, a konia z rzędem temu, kto czegoś o ich tajemniczych zajęciach dowie się z poselskich stron internetowych. W dodatku 90% legislacji to przedłożenia rządowe albo w przypadku PiSu projekty poselskie (omijamy konsultacje) pisane od A do Z we właściwych ministerstwach.
W administracji rządowej z kolei po zamordowaniu przez partię rządzącą resztek służby cywilnej, wojewodą może zostać mój pies albo koza sąsiada. Ujmijmy rzecz kompromisowo: koza sąsiada wojewodą (bo ma bródkę i wygląda uczenie), a mój pies wicewojewodą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz