niedziela, 12 czerwca 2016

Jedwabne razy 1500, czyli polska duma endecji

Nigdy nie zapomnę sporu wybitnego żydowsko-amerykańskiego publicysty (polskiego pochodzenia) Tomasza Grossa z naszym przaśnym dziejopisem, również Tomaszem, ale Strzemboszem. Otóż spór był poważny choć linia podziału niezmiennie i dramatycznie zniuansowana. Gross utrzymywał bezczelnie, że Żydów padło w Jedwabnem dobre dwa tysiące, Strzembosz zaś, umiarkowany katolicki badacz dowodził, że w stodole spłonęło jeno trzystu, tak jak Spartan w termopilskim wąwozie. Spór trudny, jak trudna jest mozolna praca dziejopisa. Spór rozstrzygnęła na moich oczach babcia mojego byłego przyjaciela, mieszkanka Jedwabnego od urodzenia.
- Synku, powiada – ja nie bardzo rozumiem, o co się ci uczeni panowie kłócą; przecież każdy tutejszy wie, że w stodole trzystu, ale tam pod lasem pięciuset, za zakrętem drogi na Radziłów czterystu, a tam dalej znowu pięciuset.
Wyszło na to, że obaj znamienici badacze mieli rację, każdy na swój osobliwy sposób.
Strzembosz twierdził też, że nie końca Polacy są winni, albowiem około 2 km od miasteczka stał na wzgórzu niemiecki motocykl z dwoma esesmanami, jak należy rozumieć koordynatorami akcji.
Ostry dym był też z księdzem proboszczem, czynnym uczestnikiem wydarzeń. Poczciwy Strzembosz bronił kapłana dość rozbrajającą konstrukcją badawczą – według niego ksiądz szedł na czele pogromszczyków, aby ich miarkować, może nawet zatrzymać przed zbrodnią. Gross, jak to Żyd niewdzięczny, nie dawał tej bredni wiary. Tak, wstrętny Izraelita judził i podjątrzał, że kapłan ów był wśród prowodyrów zbrodni.
Jest taki młodociany historyk IPN-u, który mleczne uzębienie zjadł na archiwum białostockiego UB. Tezy, jakie forsuje, niesympatyczne się wydają dla konceptu anielskiej niewinności naszego umiłowanego Narodu Polskiego. Po przebiciu się przez tysiące akt, głównie sądowych, z lat 1945 – 48, kiedy to nowa władza osądzała domorosłych pożal się Boże, wyklętych, młodociany badacz wyśmiewa bez litości spór starszych panów – powiedzmy otwarcie dziadów leśnych. Twierdzi onże młodzieniec, że Jedwabnych było na terenie Podlasia i północnego Mazowsza z górą 1500 (idzie o okres między 25 czerwca a 15 lipca 1941, a więc po ucieczce Rosjan, a przed ugruntowaniem władzy niemieckiej).
Jego zdaniem nie może być w tym przypadku mowy o pogromach w stylu ukraińskim, czy rosyjskim, kiedy to Czarna Sotnia rżnęła starozakonnych po litrze wódy na czarnosecinny łeb i to jeszcze w zajebisty upał.
Przeciwnie, była to metodyczna operacja z dawna przygotowywana, na czele której stały miejscowe autorytety (ksiądz, architekt, budowlaniec, przedwojenny starosta). Operacja potrafiła trwać 2 tygodnie albo i dłużej. Jeżeli z czymś się to ludobójstwo lokalnej endecji kojarzy, to ewentualnie z rzezią wołyńską albo z bośniacką Srebrenicą.

Młodociany badacz z IPN-u szukał też z uporem maniaka w dokumentacji jakiegoś śladu jedynego sprawiedliwego w Sodomie, który by się przeciwstawił mordercom. Niestety szukał na próżno – nikogo takiego nie znalazł. Ani księdza, ani kolejarza, ani przedwojennego policjanta. Taka nasza katolicka karma. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz