czwartek, 16 czerwca 2016

Problem z dr Ewą, Ewą Kopacz

Gdy nasz największy strateg Donald I - nawiasem mówiąc Trump będzie w tej sekwencji zdarzeń Donaldem II, nawet nazwiska łudząco podobne - gdy więc największy nasz nowożytny strateg wysunął dr Ewę na premiera, po czym umknął był lotem koszącym do Brukseli, naszły mnie mieszane, mocno niejednoznaczne uczucia. Dr Ewa przesadnie nie przekonywała jako minister od chorób, na marszałka Sejmu trafiła niejako z zastępstwa, tak żeby szlag nagły trafił Capitano Schettino. Capitano istotnie nie był z powodu tej rekomendacji swego ex-druha jakoś specjalnie ukontentowany, zniósł jednak tę obelgę mężnie, jak i całą resztę uszczypnięć i upokorzeń. 
Od tamtych odległych prehistorycznych już czasów wszystko się jednak w naszej Polszcze zmieniło. Zmieniło nie do poznania. 
Moje narastające obrzydzenie do Platformy zostało całkiem niespodziewanie zrównoważone równie szybko narastającym szacunkiem do Pani Premier Ewy. Na tle jej znakomitych towarzyszy zajmujących się wyłącznie sobą i swymi żałosnymi karierkami jawiła się mężna (choć często ze łzami w oczach) dr Ewa jak jaka amazonka, a może nawet Atena wojująca. Tak było przed nieszczęsnymi wyborami, tak było w inaugurującym nową straszną kadencję wystąpieniu sejmowym (bardzo platfusy spod znaku Capitano schepali dr Ewę za histeryczny podobno antypisioryzm - i na czyje wyszło mądrale?). Tak też jest i dziś, gdy dr Ewa rozpoczyna tournee po umiłowanej ojczyźnie naszej. 
Szacun dla Pani Premier wykonany po polsku czapką do ziemi, lecz przejdźmy już może do politycznych konkretów, czyli jak powiada pewien niewyrośnięty klasyk - oczywistych oczywistości. Droga Pani Doktor i wy miłe panie Kidawa-Błońsko, Gronkiewicz-Walz, ty Tomczyku Cezary, czy obywatelu były ministrze Trzaskowski Rafale!
Nie ma na co czekać, bo całkiem niepotrzebnie uwiarygadniacie projekt polityczny martwy u swego korzenia. Wykażcie się odpowiednią dozą determinacji (cojones) i porzućcie tonąca łajbę naszego ulubionego Capitano. Jego prom właśnie ślicznie przechyla się na pobliskie skały. Utwórzcie mężni, a przyzwoici działacze tej zasłużonej formacji (po części chyba jednak to prawda) odrębne koło, a może nawet - przy sprzyjających wiatrach - klub poselski. W Senacie - naszej izbie okrutnego dumania - też się paru chętnych znajdzie, chociaż tam, jak wiemy, żarna mielą nader powoli. 
Na nazwę nowego klubu (koła) możemy rozpisać konkurs z nagrodami. Roboczo proponuję coś w rodzaju "sieroty po nadobnym acz zaginionym bez wieści Donaldzie", bądź zwięźlej "Capitano no pasaran". 
PS. Na marginesie prośba do byłego ministra kultury, żeby również przemyślał sprawę. Szkoda go, czyli Bogdana Zdrojewskiego, na rolę politruka (komisarza) z nadania Capitano S. Nie tak powinno to wyglądać przy jego niewątpliwych zasługach dla Wrocławia i Dolnego Śląska. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz