środa, 15 czerwca 2016

Teraz Frasyniuk

Strategia opozycji klaruje się siłą rzeczy, trochę jak rzeka, która własnego koryta nie ominie, jakby nie kombinowała. Platforma Obywatelska pod światłą wodzą Capitano Schettino pracowicie kopie sobie płytki grób. I bardzo dobrze, bo przy takim kierownictwie osłabiałaby tylko polityczną i moralną siłę wspólnej listy KOD-u. Szlachetne osoby, których w PO przecież nie brakuje, mogą być na wspólną listę opozycji wpuszczone, po starannej analizie rzecz jasna. 
Idzie o to, by ośmiorniczki konsumowane szlachetnymi wargami Bartka Sienkiewicza et consortes nie mieszały w głowach wyborców, szczególnie tych młodszych i mniej wyrobionych. 
Co do przywództwa wspólnej listy KOD-u - kocham zarówno Mateusza Kijowskiego, jak jego biało-czerwone rękawiczki oraz czerwone marynarki, jednak symbolem wspólnej listy musi być zawodnik wagi ciężkiej, nawet wszechwag; coś jak Mohammad Ali, czyli po ludzku mówiąc Cassius Clay przed parkinsonem. 
Jeden jest w Koronie i na Litwie taki zawodnik, który ukończywszy sześćdziesiąty drugi rok żywota dysponuje temperamentem chłopca i formą dziewiętnastolatka Kapustki. Nazywa się ten człowiek Władysław Frasyniuk. 
W 1982 i późniejszych latach stanu powojennego uratował (jakby nie było Hucuł, czyli ukraiński góral) honor polskiej szlachty i polskiej husarii. Zawsze uważałem go za różę Polski, nieporównanie bardziej niż pyszałka Wałęsę. Graniczy z cudem, że po latach ciężkiego więzienia, bicia pod celą i poza nią, tudzież po dwudziestu siedmiu latach niepodległości znajduje się ten mołojec w takiej kondycji. 
Dawaj Władysławie, musisz jeszcze raz dać radę, rozdeptać ohydne pisiorstwo i uratować honor Polaków, a przede wszystkim Europę dla Polski. 
Tego Ci życzę bracie i chyba nie jestem w tym życzeniu odosobniony. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz